Forum www.coaaldalie.fora.pl
Śmierć będzie dla ciebie początkiem nowego życia...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nasza cała historia...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.coaaldalie.fora.pl Strona Główna -> Bilbioteka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Jaka jest dla ciebie historia klanu?
Świetna!!!
0%
 0%  [ 0 ]
Dobra
33%
 33%  [ 1 ]
Może być, jeszcze tylko kilka poprawek...
66%
 66%  [ 2 ]
Raczej nie
0%
 0%  [ 0 ]
Do kitu
0%
 0%  [ 0 ]
Zła
0%
 0%  [ 0 ]
Wszystkich Głosów : 3

Autor Wiadomość
Kayleight
Administrator



Dołączył: 17 Mar 2008
Posty: 292
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: znienacka

PostWysłany: Nie 17:34, 13 Kwi 2008    Temat postu: Nasza cała historia...

Tak wiec tu jest cała historia klanu. Komuś coś się nie podoba to niech spada, no dobra komentujcie. Nie chciało mi się pisać, a jakoś nikt nie mógł mnie zastąpić. No dobra, patrzcie:

-Rusz tyłek, czas wstawać chyba, że nie chcesz iść- mruknął niezadowolony Kay, on wiecznie jest niezadowolony. Tym razem krzyczał na Armanda, który leżał w łóżku.
Była to chyba już dwunasta w nocy, wszędzie ciemno i zimno, w takie noce nie za wiele ludzi wychodzi na ulice. Jednak oni nie byli ludźmi, co to, to nie. Kay chodził w koło dopóki młody wampir nie wstał. Gdy Armand już się podniósł mężczyzna przeklął jeszcze parę razy i kazał mu się ubierać. Ino było mu spieszno. Chciał jak najszybciej wyruszyć, droga bowiem nie była krótka. Gdy w końcu chłopak się ubrał, Kay wraz z nim wyszli z kryjówki.
Na zewnątrz było chłodno, wiatr wiał mocny, ciął ich w twarz, nie było to najprzyjemniejsze uczucie. Oboje szli wolno w kierunku północnym. Przedzierali się przez gęsty las, co jakiś czas musieli obcinać gałęzie, gdyż inaczej nie mieliby jak przejść. Co jakiś czas zatrzymywali się na postój, im bardziej zbliżali się do celu tym młody wampir był jakby bardziej spięty i zdenerwowany. Mężczyzna spojrzą na Armanda, wyczuł już bowiem, ze coś jest nie tak. Do celu dzieliło ich już zaledwie parę mil. Kay nagle przystaną. Złapał swojego przyjaciela za płaszcz i spojrzał na niego uważnie. Od jakiegoś czasu wampir wyczuwał obecność kogoś, lub czegoś innego. Nagle zrozumiał o co chodzi.
-Mam nadzieję, że nie zabrałeś ze sobą tego parszywego myszołapa.
-No, zabrałem- powiedział cicho chłopak i jakby odetchnął z ulgą. Bowiem cieszył się iż on nie odkrył jego innego sekretu.
-No dobra przyjacielu, tylko trzymaj go z dala ode mnie.- rzucił Kay i ruszył dalej. Minęło sporo czasu, gdy w końcu znaleźli się tam gdzie chcieli. Każdego roku w ostatni dzień roku, zjawiali się tam on i młodzieniec.
Byli teraz przed ogromnym głazem, wielkim, z wyrytymi na nim dziwnymi znakami. Nagle Armand znów stał się inny. Podszedł do Kay’a i próbował go zatrzymać. Nie chciał aby ten wszedł. Wampir jednak wciąż szedł dalej. Przeszedł przez tajemne wejście, a następnie tunelami aż do wielkiej Sali. Mężczyzna pchnął ogromne drzwi, o dziwo ustąpiły, zwykle musiał najpierw je otworzyć kluczem. Jednak teraz na to nie zwracał uwagi.
Znaleźli się w dużej sali, było w niej na pierwszy rzut oka pusto, jedynie pośrodku stał ogromny stół, a wokół ustawione były krzesła. Nagle Kay znieruchomiał. Na tych krzesłach beztrosko siedzieli sobie jacyś ludzie. Pili najrozmaitsze trunki, bawili się swoimi brońmy, śmiali się i żartowali. Niektórzy mieli jakiego zwierzaka, który albo latał po pomieszczeniu albo wesoło biegał, czy też wylegiwał się na jakimś krześle. Wampir krzyknął:
-Co to jest?- rozmowy ucichły, a potem znów śmiech.
-Witaj Armandzie!- wołali jeden przez drugiego.
-Znasz ich?- wrzasną Kay do młodego wampira. Ten szybko odpowiedział.
-No to jest Tkorn, a ten drugi to Cavalorn.
-Co oni tu robią- warknął Kayleight wściekły.
-A my tu przyszliśmy aby pomóc w misji- zawołał jeden z nich, ten który miał jastrzębia na ręce.
-Skąd wiecie o naszej misji- zagrzmiał znów wampir, a potem popatrzył na Armanda i westchnął głęboko. Załamał się- Twoja sprawka? – ten nawet nie odpowiedział, tylko pokiwał głową.
-Dobra- po chwili znowu zagrzmiał Kay- Pójdziecie razem z nami, dziś w nocy. Jeśli jednak, który nas wyda, gorzko pożałuje.- następnie wampir rzucił swoją torbę i usiadł przy niej, na podłodze. Tak też i inny poczynili. Wyjęli z torby rzeczy, koce tym razem, i położywszy się na ziemi udali się na spoczynek, choć był to dopiero początek dnia.

*

-Wstawać już jest dobra pora- zamruczał Kay, który już w płaszczu był gotowy do wyjścia. Niw wyglądał na zachwyconego tym, że dwójka jakiś nieznajomych przyłącza się do jego misji.
-A co spieszno ci? Daj nam trochę pospać- zamruczał jeden przez sen i przewrócił się a drugi bok.
-A tak. Powiedziałem, ze macie wstawać to wstawać. Już!!!- rykną zdenerwowany i podszedł do jednego z tych ludzi i zdjął z nich koce, a następnie podniósł. Ci przestraszenie zaczęli się tłumaczyć.
-Nie mam na to czasu, wychodzę, a ty idziesz ze mną- powiedział zwracając się do Armanda.
-Tak oczywiście, już idę- odpowiedział i założywszy swój płaszcz wszedł w jakiś tunel wraz z Kay’em. Potem szybko zaczęli iść dziwnymi, podziemnymi korytarzami. Tak szli do lochów, które znajdowały się w twierdzy Corteus Aldai. Nagle zatrzymali się i odwrócili. Za nimi biegła dwójka mężczyzna, każdy z nich coś krzyczał. Kay uciszył ich skinieniem ręki i szedł dalej. Nagle ujrzeli rozwidleni. Wampir wiedział, że każdy z tych korytarzy biegnie do jakieś części zamku.
-Ty i ten, jak mu tam, Cavalorn idziecie w lewo. Tkorn tym środkowym, a ja pójdę lewym.- zarządził mężczyzna i poszedł w swoją stronę.
*
Każdy z nich szedł długo, mniej więcej w połowie drogi Tkorn ujrzał dziwną postać co opierała się o drabinę przy jakiejś klapie. Postać ta była na pewno mężczyzną, młodym na oko, chyba elfem jak stwierdził później stwierdził wojownik. Człowiek szybko dobył broni i spojrzał na elfa. Ten tylko od niechcenia powiedział.
-E kolego my po tej samej stronie jesteśmy. Nie sądziłem, ze ktokolwiek tu przyjdzie. Ta klapa prowadzi do jednego z pokoi.
-Czemu tu stoisz, a nie wszedłeś już do tamtej komnaty?- zapytał podejrzliwie Tkorn.
-A bo tam u góry jest pokój pełny straży. Tam podobno jest ten, jak mu tam Revondil.
-Rivondil- poprawił go ten. Wiedział co teraz musi zrobić. Dostał instrukcje od Armanda, ma czekać.
-A jak się zwiesz?- przerwał milczenie wojownik.
-Falldrak, a ty?- powiedział elf i westchnął głęboko.
-Tkorn- rzekł w odpowiedzi i zamilkli oboje.
*
-No ile jeszcze, nie ma tu żadnych potworów, których by można utłuc. Żadnej walki- zamruczał zdenerwowany Cavalorn.
-Będzie jeszcze ich dużo, spokojnie- powiedział Armand i starał sobie przypomnieć ile jeszcze drogi, aż tu niespodziewanie, trasa się urywała. Nic tylko jakaś skała. Żadnej drogi. Wampir zrobił zdziwioną minę. Potem rozejrzał się uważnie. Nie widział nic, żadnej drogi. Nie w ziemi, żadnej klapy. Westchnął i usiadł oparłszy się o ścianę, tak samo zrobił jego towarzysz. Siedzieli przez chwilę w milczeniu.
-Świetnie, trzeba jeszcze zawrócić- warknął człowiek i kopnął jakiś kamień. Następnie do ręki wziął swój miecz. Nagle coś zabłysło, coś się odbiło w klindze broni Cavalorna. Armand szybko wstał i zobaczył uważnie co to. Gdzieś były mała klapa, ukryta wśród jakiś kamieni. Szybo odgarnęli te głazy i otworzyli klapę. Do korytarza podziemnego wpłynęło mnóstwo powietrza. Byli w jakieś piwnicy.

*

-I że też się na to zgodziłem- mruczał pod nosem Kay, który był wielce niezadowolony, iż zgodził się w ogóle wziąć kogokolwiek na tą misję. Klnąc pod nosem, zbliżał się coraz bardziej do miejsca gdzie wchodziło się do lochów. Wampir, który pamiętał z mapy gdzie jest wejście, bez trudu je znalazł. Przecisną się przez wąski otwór. Był w lochach, wszędzie zimno i ciemno, mu to jednak nie przeszkadzało. Otrzepał się i wyprostował. Zaczął się rozglądać. Lekko zmarszczył brwi, musiał iść na górę. Już miał ruszyć, gdy nagle ktoś zawołał.
-Kim jesteś?- był to zdecydowanie głos kobiety. Kay, który na początku przestraszył się teraz był już bardziej zły niż przerażony. Ujrzał bowiem kobietę wysoką, o białych jak śnieg włosach i bladej twarzy. Patrzyła na niego z złością.
-Kim ty jesteś? I jakim prawem tu przebywasz?- mruknął w odpowiedzi Kay.
-Mogłabym cię o to samo spytać. I Veronique jestem- powiedziała niechętnie odgarniając z twarzy włosy.
-Bardzo zabawne. Ja jestem Kayleight. A teraz przepraszam, musze iść- powiedział i odepchnął ją na bok, gdyż stała na jego drodze.
-Ach tak Kay, musisz iść, no oczywiście, jakbyś nie wiedział to każdy musi iść. No oczywiście. Jednak nie wydostaniesz się stąd. Najpierw trzeba otworzyć tą skrzynię. Jest tam klucz od drzwi na górę.- powiedziała znudzona, jakby siedziała tu już długo.
-A skąd ty możesz wiedzieć co jest w tej skrzyni?- zapytał podejrzliwie patrząc na jej blade lico.
-Kochany, ja już nie pierwszy raz tu jestem, słyszałam więcej niż ty- powiedziała spokojnie.- Lepiej pomóż mi otworzyć skrzynie.
-A to czemu?- zapytał z zmarszczonymi brwiami.
-Bo sam nie otworzysz skrzyni. A wiec zrobimy tak, pomożesz mi otworzyć skrzynię, ja wezmę klucz, wypuszczę cię, ale klucz zostaje u mnie.
-Nie- powiedział stanowczo i spojrzał na nią surowo.
-Jak to nie, nie ma innego wyjścia- warknęła i podeszła bliżej skrzyni, przy której po chwili przyklękła.
-Dobra pomogę ci, ty masz klucz ale idziesz ze mną- rzekłszy to podszedł do niej i również kucną, następnie oboje zabrali się do otwierania kufra na wiele sposobów. W końcu udało im się, w skrzyni był klucz, oboje się na niego rzucili, jednak wampirzyca pierwsza go podniosła.
-I masz ci los, beze mnie się nie ruszysz.
-Dość gadania idziemy- odparł i ruszył do drzwi, razem je otworzyli i nagle stanęli. Przed nimi był Armand wraz z Cavalornem. Teraz Kay był już wściekły, nic nie mówiąc ruszył przed siebie.
Szli szybko, jednak cicho, wampir wciąż był wściekły że ona idzie z nimi, ale nic nie mógł na to poradzić. Wciąż zachowywali ostrożność, jednakże było to zbędne, zamek w jakiś sposób był opuszczony, żywego ducha w nim nie było. Wyczuć się dało tylko cos dziwnego, tak to magia unosiła się w zamku.
-Nie ma tu żywego ducha, nie rozumiem po co ta ostrożność- powiedziała z niesmakiem Veronique.
-A po to żebyś się pytała- odrzekł Cavalorn cicho. W końcu znaleźli się przy drzwiach gdzie jak Kay myślał leży teraz Revondil. Wampir wyciągnął rękę aby ich zatrzymać, oni stanęli, wszyscy oprócz kobiety która podeszła bliżej drzwi, tak ze ich dotykała, położyła ręce na klamce. Armand szybko ją złapał i odsunął.
-O co wam chodzi i tak musimy tam wejść, a lepiej to zrobić z zaskoczenia- powiedziała i potrząsnęła głową. Już Kayleight miał coś warknąć gdy z pokoju dobiegł jakiś głośny dźwięk, a potem drzwi same się otworzyły, a właściwie to wypadły z zawiasów. Teraz mogli dojrzeć, kłęby dymu i dwóch strażników leżących na ziemi, każdy był martwy. Przy jakimś otworze stał Tkorn i nieznajomy elf, Veronique szybko podbiegła do nieznajomego. Tego już wampir miał dość.
-Znasz go? Co on tutaj w ogóle robi, co ty tu robisz?
-To samo co ty, wiec lepiej siedź cicho- warknęła w odpowiedzi. Wszyscy dobyli swojej broni: Falldrak już po chwili w ręku trzymał duży młot, Armand miał ozdobny sztylet, Cavalorn dobył półtorarocznego miecza, Kay natomiast miał miecz, bogato zdobiony. Ustawili się w szeregu, to znaczy Tkorn, Kayleight, Cavalorn i Armand, natomiast wampirzyca i elf stali z drugiej strony, na nich obu nacierali strażnicy, a było ich jakaś trójka na osobę.
Elf zamachnął się i trafił jednego z strażników swym młotem w głowę, ten upadł martwy z rozbitą czaszką. Veronique jako jedyna użyła magii, dzięki temu bez żadnego wysiłku czy biegania poległ jeden z przeciwników, drugi jednak złapał ją od tyłu. Kay odciął kolejnemu głowę, tak samo zrobił Tkorn i Cavalorn, najdłużej jednak walczył Armand co miał tylko mały sztylet. Każdemu pozostał po jednym strażniku. Falldrak bojował się ze swoim przeciwnikiem, dwójka ludzi straciła bronie, na szczęście ich wrogowie również stracili miecze. Kobieta szybko obezwładniła drugiego przeciwnika, tak samo jak i Armand. Kay stracił miecz gdy rzucił go swojemu przeciwnikowi w głowę. W końcu zostali tylko oni i pełno ciał dookoła.
-Gdzie jest on!?- krzyknął elf zdenerwowany, bowiem podczas tej walki wszyscy zapomnieli o Revondilu, który niepostrzeżenie wymknął się.
-Wasza wina- rzucił w stronę kobiety i Falldraka jeden z ludzi.
-Nie trzeba było się wtrącać- odparowała natychmiast oskarżona.
-Zamknijcie się wszyscy, i tak nic nie poradzimy. Teraz szanowna Veronique i jej towarzysz oraz Tkorn i Cavalorn opuszczą nas i pójdziemy sami szukać jego.- warknął Kay i wziął swój miecz powrotem, otarł go jeszcze o ubranie jakiegoś strażnika i ruszył ku wyjściu.
-Nie- krzyknęli chórem ludzie oraz elf.
-Teraz i tak nie ma wyjścia, idziemy razem- powiedziała spokojnie wampirzyca. Kayleight już nie odpowiedział i tak musiał się na to zgodzić, westchnął tylko i wyszedł.


Tak też powstało Coa, szóstka walniętych ludzi co chciała zniszczyć tą samą osobę (tak w skrócie Smile )


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kayleight dnia Pon 22:28, 14 Kwi 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.coaaldalie.fora.pl Strona Główna -> Bilbioteka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin